Ktoś kiedyś powiedział, że trzeba długo naprawiać to, co się długo psuło. To jest rzeczywiście powolny, ale widoczny proces, a co najważniejsze, nie jest to proces w samotności, ale z Jezusem w sercu, z Jezusem, który ŻYJE I JEST zawsze z nami ”

DŁUGA REPERACJA

Świadectwo nawrócenia

Psalm 116

Dziękczynienie uratowanego od śmierci

Alleluja.

Miłuję Pana, albowiem usłyszał

głos mego błagania,

bo ucha swego nakłonił ku mnie

w dniu, w którym wołałem.

Oplotły mnie więzy śmierci,

dosięgły mnie pęta Szeolu,

popadłem w ucisk i udrękę.

Ale wezwałem imienia Pańskiego:

«O Panie, ratuj me życie!»


Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus !


Mam na imię Marcin. Mam 46 lat. Z zawodu jestem leśnikiem. Do niedawna – choć żyłem ze świadomością, że Bóg istnieje – postępowałem według własnej filozofii życiowej.


Dobry początek


Dzieciństwo i wczesne lata młodości wspominam dobrze; mogę powiedzieć, że było sielsko. Raczej nie musiałem się o nic martwić. Grałem w piłkę nożną, wędkowałem, jeździłem rowerem, spędzałem czas na wsi, słuchałem muzyki, miałem dobrych kolegów, w szkole nie miałem większych problemów.

Z pozytywnych rzeczy pamiętam np., że zawsze podobały mi się pieśni religijne. Pamiętam też, jaką ulgę odczuwałem po wyznaniu swoich grzechów w konfesjonale albo napomnienia rodziców: "wiedz, że nawet jeśli ja nie widzę (twojego złego zachowania), to Bóg widzi". Wiem też, że w najbardziej krytycznych chwilach Pan Bóg mnie upominał, choć wtedy nie byłem tego w pełni świadomy.

Jednak nie miałem szacunku dla innych, np. rodziców i rodzeństwa, łatwo uciekałem w świat marzeń, byłem pogrążony w kompleksach, skupiałem się na sobie, uciekałem od obowiązków. Chodziłem co niedzielę na mszę, ale chyba bardziej z przymusu niż z własnej woli i dlatego, że inni chodzili. Czasami moje zachowanie na Eucharystii było karygodne.

Przez cały okres szkoły średniej nie uczęszczałem do kościoła, nie pamiętam też, żebym się modlił, chyba, że o to, żebym zdał do następnej klasy, czyli modliłem się tylko wtedy jak było bardzo źle. 

W tym czasie interesowałem się zjawiskami paranormalnymi, hipnozą, snami, „życiem po życiu” – doświadczeniami ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Pewnego razu dostałem od wychowawczyni książkę „Powrót z jutra” George’a G. Ritchie, w której autor opisuje co się działo z nim w czasie śmierci klinicznej. Autor spotkał „światło” – Pana  Jezusa, widział niebo i piekło i m.in. „samobójców w kajdanach swoich decyzji”.

Książka tę przeczytałem kilka razy. Nie powiem, że mnie jakoś „nawróciła”, ale wierzyłem, że tak wygląda życie „po tamtej stronie”.


Na równi pochyłej

Wejście w wiek dorosłości przyniosło zmiany: nadużywałem alkoholu (lubiłem np. przesiadywać w barach), szukałem przyjemności, np. spędzałem dużo czasu przed telewizorem lub komputerem, czasami upijając się przy tym. Pamiętam, że byłem wkurzony na znajomych, którzy mieli już dzieci i poświęcali czas swoim rodzinom, bo nie miałem z kim wypić w weekendowe wieczory. 

Zacząłem też od czasu do czasu palić marihuanę. Ale któregoś razu, po większym "dole" powiedziałem sobie, że to nie dla mnie.  

Raz też poszliśmy z kolegą do wróżki. Powiedziała m.in., że mam jakąś ważną "sprawę życiową” do załatwienia. Od razu przyszła mi na myśl niezdana matura. Zawalenie egzaminu dojrzałości wpłynęło bardzo źle na mnie. Zacząłem słuchać dołującej muzyki, jeszcze więcej pić. Czułem się jak śmieć i ... dobrze mi było z tym. W pracy z czasem pojawiły się problemy: na przykład obarczałem innych za problemy i porażki, które sam powodowałem lub byłem współwinny, źle się wyrażałem o drugich, zwłaszcza przełożonych, używając przy tym wulgaryzmów.


W 1998 r. poznałem swoją obecną żonę Aleksandrę, która była i jest przy mnie przez wszystkie dobre i złe dni.

Ciekawe, że czasem odczuwałem potrzebę czytania Pisma Świętego, czułem szacunek i coś co nazwałbym tęsknotą za tą Księgą, ale zawsze było coś ważniejszego, coś bardziej atrakcyjnego. Poza tym "nakazy" z Biblii były dla mnie zbyt trudne do przyjęcia – zastosowania w życiu.

Od jakiegoś czasu, czułem dziwną pustkę w sercu, jakiś smutek. Zacząłem się nad tym zastanawiać. Czasami byłem na mszy, kiedy trzeba było być, ale bez przyjmowania komunii, bez postanowienia zmiany życia. A jeśli robiłem jakieś postanowienia, to brakło wytrwałości. Modliłem się tylko "okazjonalnie", kiedy przychodziły większe problemy. Powoli zmierzałem w jakiś dół. Zacząłem miewać lęki niewiadomego pochodzenia oraz czasami uczucie jak gdyby obecności kogoś obcego przy mnie. Nasilało się to w trakcie upojenia alkoholowego albo na "kacu".


Decyzja

W końcu postanowiłem zmienić swoje życie. Powiedziałem sobie, że wyrzekam się zła, nie chcę go. Pamiętam, że był taki moment, że coś złego – coś co czułem, że jest we mnie lub obok mnie –  jakby mnie opuściło. 


W stronę światła

Pewnego razu postanowiłem, że przeczytam Pismo Święte. Czytałem je jak zwykłą książkę, czyli od początku ... do momentu kiedy mi się znudziło. A znudziło się szybko, nie pamiętam, czy przeczytałem Pięcioksiąg. W tym czasie nie miałem kontaktu z żadną osobą duchowną, nawet nie przyszło mi na myśl, że ktoś byłby chętny mi pomóc, doradzić, pomodlić się za mnie; chyba myślałem, że sam sobie poradzę.

Po tym etapie uniesienia przyszła pora na klęskę. Któregoś razu, po dwóch dniach picia, przyszedł czas na najgorszy okres w moim życiu. Dopadły mnie wyrzuty sumienia z powodu popełnionych ciężkich grzechów – znowu "nawaliłem".

Przez kilka dni nie mogłem spać, bałem się wielu rzeczy i byłem ekstremalnie wrażliwy. W którymś momencie powiedziałem sobie, że rozumiem już samobójców, bo oni tak chcą "zakończyć" swoje cierpienie. 

Jednak zapewne pod wpływem wyżej wspomnianej książki „Powrót z jutra”, wiedziałem, że nie mogę popełnić samobójstwa. Po wizycie u psychiatry i leczeniu stanąłem na nogi. Minął jakiś czas. Niestety, lęki się nie skończyły, nie skończyły się też problemy z nadużywaniem alkoholu i wiele innych.

Z moją dziewczyną Aleksandrą myśleliśmy już od jakiegoś czasu o ślubie, ale nie chcieliśmy wielkiego wesela z dużą ilością gości. Któregoś razu nasz proboszcz podczas wizyty duszpasterskiej zaproponował, żebyśmy zrobili małe przyjęcie po ślubie tylko dla najbliższych. W roku 2009 wzięliśmy ślub.  

Kiedy w 2012 r. urodziła się moja córka, uznałem to za dowód na działanie Boga. Mówiłem: "Boże, dziękuję Ci, wiem, że istniejesz, bo tylko Ty możesz stworzyć taką istotę". Wcześniej bardzo się bałem o to jakim będę ojcem, czy dam radę, itp. Od tamtego czasu coraz częściej byłem w kościele na mszy niedzielnej, coraz bardziej świadomie przeżywałem ją, chociaż bez przyjmowania komunii. Po mszy czułem się podbudowany na duchu. Nigdy nie zapomnę też, co się działo – jak Bóg mi pomagał, kiedy prosiłem Go o pomoc w wyrwaniu z uzależnień.


Przełom

Rok 2014 mogę dziś nazwać przełomowym. Dowiedziałem się, o tym, że mój brat ma poważne problemy. W dzieciństwie i młodości często się kłóciliśmy i biliśmy. Później, kiedy byliśmy dorośli, rzadko odzywaliśmy się do siebie, więc tym bardziej dotknęła mnie jego zła sytuacja.

Postanowiłem modlić się za brata, ponieważ już wiedziałem, że modlitwa – takie poskarżenie się Bogu – może coś zmienić. Wziąłem skądś obrazek z Jezusem Miłosiernym i modliłem się Koronką do Bożego Miłosierdzia. Cały swój ból z powodu tej sytuacji w rodzinie "zostawiałem" w tych modlitwach. Zacząłem też chodzić na msze niedzielne, ale bez przystępowania do Stołu Pańskiego (dawno nie byłem u spowiedzi, nie znałem też wartości tego sakramentu), za to wsłuchiwałem się w Słowo Boże, kazanie i wszystkie modlitwy. Siedziałem ze wzrokiem utkwionym w podłogę, bo postanowiłem nie zwracać uwagi na innych. Często przed pójściem na niedzielną Eucharystię miałem myśli typu: "nie, dzisiaj może nie pójdę, słabo się czuję itp.". Gdzieś usłyszałem, żeby zdecydowanie sprzeciwiać się takim myślom. I tak robiłem.

Myślałem: "na pewno Bóg jakoś uzdrowi mojego brata". Nie byłem świadom, jak bardzo daleko ja odszedłem od Niego. To ja potrzebowałem uzdrowienia !

Zacząłem czytać książki o tematyce religijnej, przygotowywać się do spowiedzi generalnej (choć wtedy nie wiedziałem, że to się tak nazywa). Jedną z takich pozycji była książka o. Józefa Augustyna "Sakrament Pojednania". Pamiętam ten szczególnie moment, kiedy przeczytałem zdanie:

"Pycha to podstawowy grzech i źródło wszystkich innych grzechów, stąd też jest ona najtrudniejsza do wykrycia i uznania".

Zrozumiałem, że często stawiałem siebie na pierwszym miejscu; jeśli działo się coś złego, to prawie zawsze obwiniałem kogoś innego.

Kolejne "uderzenie" to zdanie, które usłyszałem na rekolekcjach, gdzie kapłan mówił o młodym Karolu Wojtyle, który był upominany przez swojego ojca: "nie modlisz się dosyć do Ducha Świętego". W tym momencie uświadomiłem sobie, że ja chyba prawie wcale nie modlę się do Ducha Świętego.  Kiedy zacząłem to robić, dużo zaczęło się zmieniać na lepsze. 

Na początku mojej przemiany bałem się o to, czy np. będę miał siłę chodzić na msze w święta, czy nie ulegnę nałogom ? Przecież już wiele razy próbowałem, robiłem postanowienia, a ostatecznie i tak kończyło się powrotem do grzechów. Okazało się, że niepotrzebnie, ponieważ Pan dał mi radość z odkrywania Jego nauki, głód czytania Pisma Świętego i wszystko to czego potrzebuje człowiek do walki ze swoimi słabościami, a nawet więcej.

W moim życiu zawsze była obecna muzyka, miała duży wpływ na mnie. W piosenkach  lubiłem teksty, które niosą jakieś przesłanie. W którymś momencie, zacząłem odkrywać muzykę chrześcijańską. Byłem zaskoczony dużą ilością wykonawców tej muzyki, a radość z jej słuchania przekroczyła moje wyobrażenia.

Nie zapomnę też chwili, kiedy w kościele usłyszałem o rekolekcjach "Seminarium odnowy wiary". Wiedziałem, że muszę uczestniczyć w tym wydarzeniu. Potem zacząłem uczestniczyć w cotygodniowych spotkaniach "Odnowy w Duchu Świętym", odkrywać modlitwę uwielbienia, dzielić się Słowem Bożym. Każdy wieczór uwielbienia w kościele był dla mnie jednym z najważniejszych "wydarzeń" w miesiącu. Uczestniczyłem też kilka razy w rekolekcjach dla leśników w klasztorze w "Pustelni Złotego Lasu w Rytwianach", co było dla mnie wielkim, budującym przeżyciem.

W 2017 r. urodził się syn Jan. Wiemy z żoną, że Jan jest dzieckiem „wymodlonym” przez wstawiennictwo św. Rity.


Razem po jasnej stronie Mocy

Obecnie z żoną "stawiamy pierwsze kroki" we wspólnocie Domowego Kościoła; uczestniczyliśmy całą rodziną w dwutygodniowych rekolekcjach oazowych – pierwszy raz w życiu tak spędzając wakacyjny urlop. Uczymy się od nowa rozmawiać ze sobą, modlić razem, czytać Pismo Święte.

Właściwie to nie wiem, kiedy zostałem pochłonięty przez "Boże sprawy". Teraz z radością uczestniczę we mszy, zagłębiam się w Słowo Boże, godzinami mogę słuchać świadectw ludzi, którzy również zostali „zawróceni” przez Boga.  


Podziękowania

Dziękuję Bogu, że dzisiaj jestem (coraz bardziej) szczęśliwym mężem i ojcem; dziękuję za nawrócenie mojej żony; za to, że mniej się kłócę z innymi i nie szukam zemsty. Dziękuję za to, że nie piję alkoholu. Dziękuję, że Pan daje mi wskazówki, jak postępować w życiu; za to, że lubię rozmawiać o Nim z innymi, odwiedzać świątynie i klasztory. Za to, że moje życie nabrało sensu, dając poczucie spełnienia. Dziękuję rodzicom, że stanowczo mnie upominali, kiedy grzeszyłem. Dziękuję moim babciom, że modliły się za mnie. Dziękuję za kapłanów i siostry zakonne. Dziękuję, że Bóg postawił na mojej drodze wspaniałe kobiety !


Chwała Panu !


Marzec 2023